Connie Willis, Passage (2001)

Connie Willis_2001_PassageConnie Willis jest chyba najbardziej znaną pisarką SF i fantasy, a już na pewno najbardziej utytułowaną i najczęściej nagradzaną – tytuł Wielkiego Mistrza SFWA, jedenaście nagród Hugo, siedem nagród Nebuli, cztery nagrody Locusa to tylko najważniejsze spośród całej masy przyznanych jej nagród, tytułów i nominacji.

Do jej najpopularniejszych dzieł należą książki z cyklu oksfordzkiego, opisujące podróże w czasie: powieści Doomsday Book, To Say Nothing of the Dog, Blackout/All Clear, a także opowiadanie Fire Watch. Książka, o której dziś tu mowa, jest jednak dziełem zupełnie niezależnym od powyższych, mimo że łączy je z nimi bardzo charakterystyczny styl autorki: dowcipny, pełen krótkich, ciętych dialogów, skupiający się na sytuacjach absurdalnych. Passage nie opisuje podróży w czasie – raczej podróże w głąb ludzkiego umysłu, a dokładniej – w głąb tunelu, który rzekomo pojawia się u ludzi w stanie śmierci klinicznej. Tunel ten okazuje się… może nie będę opisywała jednej z dowcipniejszych, a zarazem lekko przerażających niespodzianek tej książki. Zamiast tego powiem, że Passage można byłoby spokojnie określać jako thriller medyczny, gdyby nie – i tu Was zaskoczę – spora dawka SF i fantasy ;). Dostajemy cały zbiór ostatnich słów znanych ludzi, szczegółowy opis najbardziej przerażających historycznych katastrof – od Pompejów po Hindenburga, Titanica i pożar cyrku Hatford, a nawet wielką powódź melasową, która swego czasu zainspirowała chyba również i Pratchetta. Dostajemy również, i to jedna z największych zalet tej książki, bardzo przekonujące wyjaśnienie fenomenu NDE (NearDeathExperience). Nie zdradzę, jakie – ciekawych zachęcam do sięgnięcia po Passage.

Passage pod wieloma względami bardzo przypomina inną powieść Wilis, Bellwether: rozgrywa się w środowisku naukowym, rozpisany jest na parę głównych bohaterów, którym towarzyszy cały szereg pobocznych postaci, dotyczy kwestii naukowych odkryć, które mają dla bohaterów podwójne znaczenie: zawodowe i personalne, wreszcie z humorem przedstawia instytucjonalne absurdy: firmę badawczą w przypadku Bellwether, szpital w Passage. Początkowo to podobieństwo trochę mnie rozczarowało: pierwsze rozdziały czyta się, jakby pochodziły z tej samej, nieco zużytej już sztancy – zaabsorbowana pracą badaczka spotyka przystojnego, lecz równie zajętego badacza, nawiązują współpracę naukową i może coś jeszcze, pracują w pokręconej, absurdalnie zbiurokratyzowanej instytucji itp., itd., było, było, zieeew. Jednak później wszystkie te analogie przestają mieć znaczenie, schodzą na dalszy plan, na pierwszy wysuwa się zaś… intrygująca zagadka. Co jest po śmierci? Czemu z biologicznego punktu widzenia służyć mogą halucynacje w czasie śmierci klinicznej, a może to wcale nie są tylko halucynacje? Czy ludzie naprawdę widzą tunele, światła i anioły, unoszą się nad własnymi ciałami, zyskują nadprzyrodzone zdolności? No dobra, z tym ostatnim to trochę przesadziłam, ale i ta kwestia pojawia się w powieści Willis, pod postacią stereotypowo amerykańskiego i uroczo paskudnego szarlatana, Mr. Mandrake’a, który usiłuje dowieść, że przeżycia ludzi w stanie śmierci klinicznej są w istocie wiadomościami przysyłanymi nam przez zmarłych z nieba.

Powieść Willis jest jak zwykle wypełniona odniesieniami do kultury popularnej, przygotowana na podstawie godnego pozazdroszczenia researchu (katastrofa Titanica!) i niezwykle wciągająca. Pierwsza część rozpędza się powoli, żeby nie powiedzieć „dłuży się”, ale druga i trzecia osiągają już naprawdę niezłe tempo: pośpiech głównych bohaterów zaczyna nam się udzielać, razem z nimi niecierpliwie przemierzamy labirynt zupełnie nielogicznie połączonych przejść i korytarzy w trzewiach szpitala (których opisu mogłoby być jednak trochę mniej), usiłujemy rozszyfrować niepokojący rozdźwięk pomiędzy słowami a gestami osób, które opisują swoje doświadczenia śmierci klinicznej oraz wyniki medycznych eksperymentów, które przeprowadzają główni bohaterowie, żeby ostatecznie… zaryć nosem w ścianę. Nie dosłownie, oczywiście, ale niespodziewany zwrot akcji stawia nas w takiej właśnie – dość bolesnej – sytuacji. Zresztą w Passage Willis przygotowała dla czytelników więcej niż jedną niespodziankę.

Ostatnią uwagę chciałam poświęcić postaciom drugoplanowym. Część z nich jest faktycznie malowana dość grubą kreską, przez co stają się właściwie niczym więcej, jak elokwentnym społeczno-obyczajowym komentarzem. Jednak są wśród nich również postaci z krwi i kości, o niepowtarzalnych osobowościach i losach, o których trudno zapomnieć. Mr. Briarley, Kit Gardiner, Carl, Aspinall, Maisie, Ed Wojakowski, który nieodwołalnie kojarzył mi się z Rowanem Atkinsonem z Love Actually… Wszyscy oni stają się niemal równoprawnymi bohaterami książki (być może po części dlatego, że pierwszoplanowe również są, niestety, dość jednowymiarowe), co moim zdaniem tylko dodaje Passage niepowtarzalnego uroku. No i ten Titanic! Connie Willis dokonała niemożliwego i sprawiła, że ta nazwa przestała wywoływać we mnie mdłości (courtesy of James Cameron – bez hyperlinka, żeby mu przypadkiem więcej wyszukiwań nie nabijać :P).

Ocena 8,5/10

2 thoughts on “Connie Willis, Passage (2001)

  1. piotrek

    Connie Willis… chyba moja ulubiona autorka fantasy/sf, pierwsza z trójcy, którą współtworzą jeszcze Le Guin i Hobb. Jest jeszcze parę zdolnych autorek urban fantasy, ale to inny kaliber.
    “Passage” akurat nie czytałem, “Bellwether”, za to, jak najbardziej. I każdemu polecam, krótka, szalenie dowcipna, a przy tym bardzo mądra powieść.

    “Why do only the awful things become fads? I thought. Eye-rolling and Barbie and bread pudding. Why never chocolate cheesecake or thinking for yourself?”

    W ogóle Willis czytam powoli i sporadycznie. Dlaczego? Bo napisała pewną skończoną ilość książek. I one mi się kiedyś skończą. Tym szybciej, jeśli przeczytam wszystkie naraz. Chociaż kusi mnie, żeby tak właśnie zrobić, bo jeszcze nie trafiłem na jej słabszy moment.

    Wspomniany cykl oxfordzki jest genialny, chociaż moje pierwsze spotkanie nie było takie udane. Na “Doomsday Book”, opowiadającą o podróży w czasie pewnej historyczki, z niedalekiej przyszłości do średniowiecza, trafiłem we wczesnym liceum i brakowało mi tam rycerzy, bitew i magii. Cóż… dalej lubię military fantasy, ale generalnie zmądrzałem.

    “To Say Nothing of the Dog”… genialne. Bardzo mocne nawiązania do “Trzech panów w łódce”, nie tylko w tytule.

    “Come here, cat. You wouldn’t want to destroy the space-time continuum, would you? Meow. Meow.”

    Ba, z przyjemnością przeczytałem nawet przemówienie, jakie Willis kiedyś wygłosiła. Na końcu zbioru opowiadań, zawierającego m.in. “Fire Watch”. Do wglądu w redakcji “The Borek Fałęcki Review of Books”, oczywiście 😉

    “So literature is our only hope. And no single book knows the whole answer”.

    Like

  2. Pingback: Connie Willis, Crosstalk (2016) | Re-enchantment Of The World

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s