Nowa kategoria postów i powtórka z pierwszej klasy liceum 🙂 Czasem tekstu jest za mało na pełną recenzję czy artykuł, a mimo to chciałoby się podzielić pewnymi przemyśleniami, świeżymi wrażeniami z lektury, czy po prostu dzień jest taki szczególny, jak dzisiaj, że aż się prosi o komentarz… tak więc, wszystkim czytelnikom:
Najlepsze życzenia składamy z Pajączkiem, gościnnie u nas po raz drugi:

Świąteczna atmosfera nie sprzyja pisaniu recenzji. Czytaniu, z herbatą i ciastem – jak najbardziej. Skończyłem dzisiaj “The Autumn Republic”, ostatni tom genialnej “The Powder Mage Trilogy” Briana McClellana . Recenzja – w swoim czasie. W skrócie – świetne. Magia, religia, rewolucja przemysłowa i nie tylko, pokoleniowe vendetty, stare tematy w świeżym, smakowitym wykonaniu. I doskonałe okładki. A wszystko zamknięte w trzech tomach, więc, jak na gatunek – zwięźle.
Ola ubiegła mnie ostatnio, recenzując “Black Company”. Jej prawo, gdyby nie jej entuzjazm, Cook pewnie czekałby jeszcze długo na półce, czy raczej na dysku, bo zdecydowałem się na wersję audio. Po trzech tomach zgadzam się zasadniczo z ocenami, choć ja “10” raczej nie przyznaję, więc pewnie byłoby: 9,5 dla t.I, 8,5 dla t. II i jakieś 9,5 dla t.III. Parę myśli rzuciłem w swoim komentarzu, dodam teraz, że trochę brakowało mi w drugim i trzecim tomie tego, co chyba wszystkim się z “Czarną Kompanią” kojarzy – bandy braci, towarzyszy broni, na wojnie. To nadal było doskonałe fantasy, ale znacznie mniej military fantasy niż na początku. Zdaje się, że Cook potem wraca do korzeni. Przekonam się niedługo, bo na pewno będę kontynuował przygodę z serią.
No i Lady, taka przez duże “L”. Postać niejednoznaczna, jedna z najciekawszych antagonistek fantasy. Fascynuje bohaterów książki i czytelników. Mam nadzieję, że trzeci tom nie kończy jej historii (ok, wiem, że nie skończy, przez przypadek zajrzałem na stronę bez “spoiler alertu” i teraz rozpaczliwię próbuję zapomnieć parę zdań…).
Podsumowując – równie mocno polecam “Czarną Kompanię”, co przed chwilą McClellana. Dodam jeszcze, że jak na prekursora grimdarku, współczesnym czytelnikom może się wydać zbyt łagodna. Ani tak cyniczna, ani tak krwawa jak współczesne przejawy gatunku. Naiwna w porównaniu do sagi Stevena Eriksona (takiej, jaką ją widzę po 1/3 pierwszego tomu, przynajmniej…).
I tutaj, na koniec, link, do wywiadu w doskonałym Nerds of a feather, flock together. Tekst z kategorii “meta”, głos Eriksona o grimdarku. Dwa cytaty na początek, głos na temat “czym jest Grimdark”:
“Nihilism is the key word here: the death of hope, the pointlessness of existence and, by extension, the indifference to suffering.”
i:
“Catharsis is not possible in a nihilistic world. That’s why it’s such a rare concept these days.”
Za mało wiem w tej chwili o Eriksonie, żeby powiedzieć, czy jego książki rzeczywiście narodziły się z sympatii i współczucia dla ich bohaterów, a w kulminacyjnym momencie czytelnik doczeka się catharsis. Z pewnością Abercrombie i Lawrence, przywoływani w tym wywiadzie, są na mojej poszerzonej “to read pile”, chociaż w swoich lekturach lubię widzieć odrobinę nadziei. Raz po raz druzgotanej, walczącej z przeciwnościami nie do przejścia, ale gdzieś tam w tle się pałętającej. Dlatego chyba właśnie Erikson wyprzedził kolegów, czuję, że wrócę do “Gardens of the Moon”. A wywiad warto przeczytać, bo Erikson należy do najinteligentniejszych i najbardziej samoświadomych pisarzy genre fiction. I, w swoim czasie, dużo grał w rpg 🙂
Ha, dobrze się mi to wszystko czyta – w sensie tutejszych postów. Wracając jeszcze na momencik do Black Company – przysiadłem swego czasu do pierwszego tomu i zupełnie nie podeszło. Po tak entuzjastycznych opiniach i (chyba zbyt) wysokich ocenach, będę musiał wrócić przy okazji do tejże lektury.
Co do grimdarku i Eriksona – Malazan Book of the Fallen (bo to czytnąłem) – jest pięknie i na poziomie, tylko strasznie dużo czasu trwa ogarnięcie całości. Szczęśliwie pełny cykl jest już wydany więc nie występują problemy Martinopodobne.
Z ciekawostek (jeśli dobrze pamiętam) Erikson maczał również swe pisarskie paluchy w sosie Firefly’a.
(McClellana – dopisuję sobie do konieczności dziejowej)
dzięki
LikeLike
“SPACE…it’s fucking big.
These are the voyages of the starship Willful Child. Its ongoing mission: to see out strange new worlds on which to plant the Terran flag, to subjugate and if necessary obliterate new life-forms…”
sounds like a winner… parodia Star Treka i Firefly… wskoczyło na listę 🙂
LikeLike
Erikson jest zarąbisty, zdecydowanie jeden z najlepszych współczesnych twórców fantasy. Cały świat Malazan Book of the Fallen narodził się z jego i Esslemonta gier rpg, widać to zresztą dość wyraźnie w pierwszym tomie. Ale recenzja Malazan Books of the Fallen na pewno się tu jeszcze pojawi, więc nie uprzedzajmy wydarzeń 😉 W każdym razie wydaje mi się, że jeśli ktoś lubi książki Eriksona, to raczej polubi też pisarstwo Cooka – choć przyznaję, że początek The Black Company jest dość wymagający… Może to wynik tego, że Croaker z początku książki to trochę inny człowiek niż ten z jej końca 😉 W każdym razie przez kilka pierwszych rozdziałów nie byłam do końca przekonana, ale potem zaskoczyło na całego i po krótkiej przerwie na ostatni tom McClellana na pewno wracam do Czarnej Kompanii.
LikeLike
Ja w ramach przerwy sięgnąłem po Szackiego 😀 krótkie dziełko poświęcone francuskiej reakcji doby rewolucji, i pomyślałem, jak to ładnie współgra z McClellanem… u niego jest parę dyskusji teoretycznopolitycznych, nikt się za bardzo w temat nie wgryza, ale w świecie gdzie [spoiler alert] bogowie chodzą po ziemi i niekiedy osobiście przejmują rządy, tradycjonalizm nabiera szczególnego oblicza 😉
LikeLike