Robin McKinley, The Blue Sword (1982)

theblueswordZapewne każdy z nas był kiedyś nastolatkiem: obdarzonym zbyt dużą ilością kolan, łokci i pryszczy, niepewnym swojej pozycji i wartości, i nieśmiało marzącym o przeznaczeniu podobnym do losu Luke’a Skywalkera czy innego obrońcy Wszechświata. Książka Robin McKinley odwołuje się właśnie do tego naszego wewnętrznego nastolatka, głęboko ukrytego w każdym z nas: istoty w gruncie rzeczy dość nieskomplikowanej, pragnącej prostych rozwiązań i równie skłonnej do zachwytu, jak i do pogardliwej obojętności. Dlatego z pełnym przekonaniem wrzucam ją do szufladki YA, nie umniejszając jednak w ten sposób jej niezaprzeczalnych zalet. Ale po kolei.

The Blue Sword jest stosunkowo starą książką, niemal zupełnie nieznaną polskim czytelnikom, ale bardzo popularną i wysoko cenioną przez odbiorców anglojęzycznych. W swoim czasie zdobyła szereg nagród, w tym Newbery Honor. Trafiłam na nią – i na jej autorkę – poprzez sieć czytelniczych poleceń i wspomnień z młodości. Większość informacji była niezwykle pochlebna. I faktycznie, jest to książka pisana dopracowanym i świeżym stylem. Język, jakiego używa autorka, jest dość prosty, ale bardzo dopracowany, przywodzący na myśl zamierzoną prostotę baśni, a nie nieporadne literacko książki w stylu „poszedł, znalazł, zwyciężył”. Przyznaję, że ta zamierzona mitologizacja ma dla mnie szczególny urok. Władimir Propp też zapewne byłby zadowolony. Co więcej, książka Robin McKinley zawiera szereg interesujących motywów i rozwiązań, które zdołały zainspirować licznych następców autorki. Twierdzę wręcz, że czytelnicy serii o Kate Daniels Ilony Andrews mogą w The Blue Sword odnaleźć pierwowzór Currana.

Główną bohaterką The Blue Sword jest Harry Crewe, sierota z dobrego domu, która po śmierci ojca opuszcza rodzinne strony i wyrusza do pustynnej zamorskiej kolonii, gdzie w niewielkim forcie stacjonuje jej brat Richard. Harry, czy też raczej Angharad, choć o tej formie swego imienia sama zainteresowana najchętniej by zapomniała, wszędzie czuje się niedopasowana. Do dyskomfortu wynikającego z przymusu opuszczenia rodzinnych stron oraz braku przyjaciół i rodziny dokładają się jej własne szczególne cechy: niezwykle wysoki wzrost, nieco szalone pomysły i temperament nieprzystające do sztywnego, ceremonialnego trybu życia szlachty. Nawet wyczekiwane ponowne spotkanie z bratem okazuje się dalekie od ideału – lata rozstania oddaliły od siebie rodzeństwo, a sztywne wymogi etykiety nie ułatwiają im porozumienia. Na szczęście dla Harry – i czytelników – jej sytuacja szybko ulega drastycznej zmianie. Na miejscu okazuje się bowiem, że spokojne dotąd tereny wkrótce staną się areną walk między zrzeszonymi plemionami Damaru a nie w pełni ludzkimi mieszkańcami Północy. Obdarzony magiczną mocą przywódca damarskich plemion, Corlath, przybywa do kolonialnego miasta z ostrzeżeniem i propozycją współpracy, która jednak zostaje odrzucona. Wyprawa do kolonii przynosi jednak Damarowi nieoczekiwane korzyści – Corlath, przymuszony przez swoją magię, porywa Harry ze sobą.

W tym momencie zawiązuje się główna linia fabularna książki: stopniowo, wraz z bohaterką poznajemy jej – oczywiście niezwykłe, jakżeby inaczej – przeznaczenie, towarzyszymy jej w wymagającym procesie szkolenia, zdobywania wiedzy i doświadczenia, zaufania i szacunku nowej społeczności, odkrywamy inną, fascynującą kulturę. Harry ostatecznie odnajduje swoje miejsce na ziemi, a przy okazji dokonuje niezwykłych czynów. Napisałam „przy okazji” z premedytacją – opis bohaterskich działań Harry, wieńczących jej krętą drogę do dojrzałości, zajmuje dosłownie kilka stron i jest niemal zupełnie wyprany z suspensu czy jakichkolwiek intensywniejszych emocji. Siła tej książki leży bowiem, jak to często bywa w przypadku literatury pisanej przez kobiety*, nie w fascynujących wizjach bitewnych akcji, ale w zniuansowanym portrecie psychologicznym bohaterów, w przekonującym opisie ich wzajemnych relacji oraz przemyślanej, szczegółowej konstrukcji obcych kultur i tradycji. W tych aspektach The Blue Sword jest naprawdę świetny: wyświechtane klisze i motywy wypełnia nową, interesującą treścią, wprowadza czytelnika w oryginalny, barwny świat pełen delikatnych arabskich czy może raczej beduińskich motywów, do którego ma się ochotę powrócić i poznać lepiej.

A dlaczego z takim uporem szufladkuję The Blue Sword jako literaturę YA? Po pierwsze, ze względu na dychotomiczny podział świata. O demonicznych stworzeniach z Północy nie dowiadujemy się właściwie niczego – tyle tylko, że są paskudne, niezwykle potężne, oraz że chcą podbić Damar i zniszczyć jego mieszkańców. Damarczycy to z kolei bez wyjątku ludzie szlachetni, dobrego serca i dzielnego wyglądu. Ten podział w The Blue Sword, mimo że zauważalny, nie razi jednak za bardzo. A główna przyczyna tego stanu rzeczy to jednocześnie mój drugi argument za uznaniem książki Robin McKinley za literaturę skierowaną przede wszystkim do młodzieży. Jest to w końcu opowieść o dojrzewaniu, o znajdowaniu swojego miejsca w świecie, świadomym wybieraniu własnej drogi rozwoju.

Dla wszystkich, którym zależy na powrocie do nostalgicznych czasów młodości, cenią dobrze napisaną i skonstruowaną literaturę, lub też chcą zapoznać się bliżej z literaturą fantasy z jej okresu naiwnego dzieciństwa, The Blue Sword jest książką wartą polecenia.

Z ciekawostek: książka nie została wydana po polsku, ale dla znawców języków słowiańskich gratką może być słowackie wydanie z 2010 r. – „Modry Meč”.

* Jest kilka wyjątków od tej reguły; należą do nich niewątpliwie Robin Hobb i Ilona Andrews (ale Ilona pisze swoje książki razem z mężem ;))

Ocena: 8,5/10

2 thoughts on “Robin McKinley, The Blue Sword (1982)

  1. piotrek

    Po takie dzieła lubię od czasu do czasu sięgać. Klasyka, na którą nie wpadłem, kiedy sam byłem YA…

    Moralna jednoznaczność, zwycięstwo pozytywnych bohaterów, przeznaczenie kierujące naszą protagonistką… potrzebuję regularnych dostaw takich książek, w powodzi grimdarku, antybohaterów i wszystkich odcieni szarości urban fantasy. Niestety, wymagania wobec takiej literatury mam szczególnie ostre, bo dobro trudniej ładnie opakować, a łatwo popaść w banał.

    “Siła tej książki leży bowiem, jak to często bywa w przypadku literatury pisanej przez kobiety*, nie w fascynujących wizjach bitewnych akcji, ale w zniuansowanym portrecie psychologicznym bohaterów, w przekonującym opisie ich wzajemnych relacji oraz przemyślanej, szczegółowej konstrukcji obcych kultur i tradycji.”

    Hmm. Hem, hem, hem.

    Przypomniał mi się fragment “The Princess Bride”, będącej “the good parts version” kobiecej, wg przyjętej tu definicji, swojej nieistniejącej dłuższej wersji:

    “He held up a book then. “I’m going to read it to you for relax.”
    “Does it have any sports in it?”
    “Fencing. Fighting. Torture. Poison. True Love. Hate. Revenge. Giants. Hunters. Bad men. Good men. Beautifulest Ladies. Snakes. Spiders… Pain. Death. Brave men. Cowardly men. Strongest men. Chases. Escapes. Lies. Truths. Passion. Miracles.”
    “Sounds okay,” I said [“I” being young male narrator, of course 😉 ]

    i (wiele stron) dalej:

    “Hold it! Hold it! What is this? Are you trying to trick me? Where’s the sports? Is this a kissing book?” [przyznaję się do drobnego oszustwa – ten ostatni cytat za filmem, w książce nie mogłem odszukać odpowiednika, a w wersji papierowej nie działało “ctrl+f”].

    Ale tak na serio… taki podział odchodzi, % udział kobiet w ogóle pisarzy genre fiction rośnie i jest to wzrost bardziej ilościowy, niż jakościowy.Na każdą Le Guin przypada dziesięć Jean Johnson. A z kolei u takiego Jordana każde dwie bitwy rozdzielają dziesiątki rozdziałów i setki stron introspekcji, niuansów, portretów i może nieszczególnie przemyślanych, ale bardzo misternych, konstrukcji 😛

    Like

  2. Pingback: Katherine Addison, The Goblin Emperor (2014) | Re-enchantment Of The World

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s