Robin McKinley, Sunshine (2004)

856Robin McKinley jest autorką stosunkowo mało znaną na polskim rynku, mimo że pisze fantastykę nieprzerwanie od końca lat 70. Zaszufladkowana jako autorka feministyczna i twórczyni książek YA, najbardziej znana jest ze swoich interpretacji klasycznych baśni: Pięknej i Bestii (dwukrotnie), Oślej skórki, Śpiącej królewny. McKinley robi jednak również wycieczki w dziedziny tradycyjnej fantastyki czy urban fantasy. Sunshine należy do tego ostatniego gatunku.

Książka McKinley opisuje historię młodej dziewczyny, Rae, i jej pokręconej drogi do poznania samej siebie. Rae ma kłopoty – niby nic wielkiego, tylko jakieś nierozliczone sprawy z dzieciństwa, najbliżsi, którzy lata temu zniknęli w niewyjaśnionych, wojennych okolicznościach, oraz nadopiekuńcza matka. Ale te kłopoty skłaniają ją pewnego wieczoru do samotnej przejażdżki nad jezioro, gdzie zostaje porwana przez grupę wampirów jako przynęta i pożywienie dla ich więźnia, samotnego wampira o imieniu Constantine. Aby przetrwać, Rae będzie musiała zmierzyć się ze swoją skomplikowaną przeszłością, o której dotąd usiłowała zapomnieć.

Gdyby nie elementy magii czy obecność wampirów oraz różnego rodzaju łaków, książkę tę swobodnie można byłoby zaliczyć do kategorii Bildungsroman. Ale historia Rae stanowi jedynie podstawową oś fabularną, czy też szkielet powieści, w której głównym bohaterem jest właściwie sam skomplikowany, niejednoznaczny i lekko postapokaliptyczny świat. Rzeczywistość Sunshine to USA po wielkiej magicznej wojnie, w której zniszczeniu uległa spora część ludzkich osiągnięć technologicznych, wielkie metropolie i fabryki, a niemagiczna część ludzkości znalazła się w defensywie. Świat rządzony jest prawem silniejszego, z którego w największym stopniu korzystają wampiry. Ich obraz w Sunshine nie ma wiele wspólnego z popularnym dziś wizerunkiem epatujących seksem, uwodzicielskich ludzi z drobnym problemem skórnym i wstydliwym uzależnieniem, i to należy zaliczyć do niewątpliwych zalet tej powieści.

Interesujący i wart pochwały jest również sposób konstrukcji świata, a także sam sposób jego opisu – przeszłe wydarzenia poznajemy stopniowo, niejako przy okazji, kiedy służą za wyjaśnienie niezrozumiałych dla czytelnika zjawisk z teraźniejszości. Perspektywa odbiorcy rozszerza się stopniowo, w niewymuszonym, naturalnym tempie. A dodatkowo, co również jest zaletą, ta forma opisu pozwala na umieszczenie w tekście kilku niespodzianek – nieoczekiwanych wyjaśnień czy zwrotów akcji, które nie mają charakteru Deus ex machina. Dodatkowo, świat wymyślony przez McKinley jest po prostu ciekawy – nie tylko uprawdopodobniony, ale i bardzo interesujący. Wszystkie te zależności między światem magii i zwykłym zyskują u niej dalszy ciąg – kwestia istnienia wampirów znajduje systemową odpowiedź w postaci konkretnych rozwiązań prawnych, praktycznych ich obejść, a także różnych, przeplatających się poziomów uprzedzeń, faktów i plotek. Wielowymiarowy świat Sunshine jest zdecydowanie największą zaletą tej powieści.

Wśród wad muszę wymienić “feministyczność” autorki, albo przynajmniej to, co wydaje mi się określane tym terminem w odniesieniu do jej książek. Nie mam nic przeciwko silnym bohaterkom, często wręcz szukam takich książek – silnych bohaterek jest wciąż zdecydowanie mniej niż silnych bohaterów. Doceniam też postaci niejednoznaczne, które w narracji rozwijają się i zmieniają. Ale rzadko kiedy ten rozwój jest opisany tak wyczerpująco (dla czytelnika!), jak w Sunshine. Jest to książka pisana z perspektywy Rae. To oznacza, że cały czas, chcąc nie chcąc, siedzimy w jej głowie. O zaletach tego podejścia nie trzeba chyba pisać – silniejszy związek emocjonalny czytelnika z bohaterem, możliwość stworzenia pełniejszego obrazu psychologicznego bohatera, “ludzka” perspektywa zachodzących w fabule zdarzeń, itp. Jednak w przypadku Sunshine ma to też swoje słabe strony – Rae jest momentami irytująca, momentami nużąca, i ogólnie zdecydowanie za dużo i zbyt chaotycznie myśli. O bzdetach. Do samego końca książki. Jest to zapewne dość realistyczny portret wnętrza głowy młodej dziewczyny z prowincji, ale były momenty, kiedy sprawdzałam, gdzie na stronie kończy się jej wewnętrzny monolog – a to zbyt często mi się nie zdarza. Do tego dochodzą liczne inspiracje popkulturowe, chyba nieuniknione w literaturze wampirycznej – Rae ma cechy odziedziczone zarówno po Buffy, jak i po Sookie Stackhouse.

Druga wada to do bólu amerykański sposób rozumienia i opisywania zła. Jasne, opisanie zła w sposób niebanalny to wyzwanie, któremu niewielu autorów potrafi sprostać. Tutaj jednak kontrast między inteligentnie stworzoną powieścią a bezmyślnym powielaniem wytartych klisz był bliski wywołania u mnie potoku rzewnych łez.

Ostatnią kwestią jest otwarte zakończenie. Sunshine robi wrażenie pierwszego tomu jakiegoś dłuższego cyklu: jest książką wielowymiarową i toczącą się niespiesznie, co oznacza, że otwiera bardzo wiele wątków, a właściwie zamyka tylko jeden z nich. To wrażenie jest jednak błędne – dalszego ciągu nie ma i prawdopodobnie nie będzie. Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam zdziwiona. Szkoda mi potencjału tego świata – autorzy pokroju Butchera czy Aaronovitcha napisaliby zapewne kilkanaście książek osadzonych w tak ciekawie i dokładnie wymyślonej rzeczywistości. Ale samej Rae, mimo że zdążyłam ją nieco polubić, nie będzie mi jakoś szczególnie brakować.

Ocena: 7,5/10

3 thoughts on “Robin McKinley, Sunshine (2004)

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s